14 marca 2012

111. Agnieszka, 20 lat, Warszawa


Lubię pozować nago. Nagość przed obiektywem mnie nie krępuje, wydaje się być nawet piękniejsza niż na co dzień. Pozowanie, zwłaszcza do aktu jest dla mnie wydarzeniem niemal mistycznym. Mój świat kończy się na obiektywie, i to ja jestem jego królową. Dookoła nic nie ma, wydaje się, że czas się zatrzymał, jestem tylko ja i moje ciało. Kocham to uczucie, kocham tę moją inną, własną rzeczywistość. Może nie jest do końca prawdziwa, ale jest moja. Bez tego wszystkiego, co mnie tak często przytłacza i męczy: nudy, szarości i ludzi.

Nagość na co dzień ani specjalnie mnie nie krępuje, ani zachwyca. Jest tak naturalna, że w zasadzie o niej nie myślę. Nie mam potrzeby chodzenia ot tak po domu nago czy przeglądania się w lustrze, kiedy nie mam na sobie ubrania, ale kiedy już ściągam ciuszki, czuję się równie swobodnie jak w nich. Moja nagość, taka prywatna, niezwiązana z pozowaniem, pozostaje jednak czymś bardzo intymnym, nieprzeznaczonym do oglądania przez byle kogo.

Nie lubię momentów, kiedy podczas zdjęć nieoczekiwanie i w zasadzie bez powodu dopada mnie myśl „Zaraz, to moje ciało, najbardziej moja rzecz, jaką mam. Dlaczego mam je pokazywać? Po co to robię?”. Mam wtedy ochotę zwinąć się w kulkę i schować przed obiektywem i światłem lamp. Ciało zaczyna mnie krępować, już nie jestem królową, a wykreowana przeze mnie rzeczywistość pęka jak bańka mydlana, uświadamiając mi, że ta prawdziwa jest zupełnie inna, o wiele mniej piękna… zwyczajna.