Nagość... hmmm dość szeroko pojęte. Dawniej nagość była dla mnie czymś wstydliwy, wręcz straszliwym, okrutne było, kiedy miałam rozebrać się przed chłopakiem. Uważałam, że moje ciało jest brzydkie, nie zasługuje na podziw i należy je kryć. Jest w nim tyle niedoskonałości, że wstydziłam się być sobą taką jaka jestem, wstydziłam się swojego ciała, bałam się krytyki, wyśmiania. Później to się zmieniło. Pozując do aktu z początku czuję skrępowanie, nie bardzo wiem jak się zachować, później staje się to na tyle naturalne, że skrępowanie znika i mogę być sobą, szaloną i nagą. I nie interesuje mnie jak skrytykują moje ciało inni. Dla samej siebie jestem piękna, i wspaniale czuję się w swojej skórze. Patrząc w lustro jestem dumna, że mam takie ciało. Że mam swoje ciało.
Lubię sukienki! Są fantastyczne! Zielone, niebieskie, kwieciste, w grochy, każdy deseń, każdy fason, chcę wszystkie. Uwielbiam pokazywać swoje atuty... dłuuuugie nogi. Przyciągają wzrok zachwyconych mężczyzn i zazdrosnych kobiet. A niech patrzą, tyle ich. Czuję się rewelacyjnie kiedy zakładam kieckę i idę ulicą, czuję się swobodnie, bez niepotrzebnego krępowania ruchów. Sukienki są bardzo kobiece, uważam, że kobiety powinny pokazywać swoje atuty, wdzięki, że powinny pokazać zachwyt własnym ciałem i swoją naturalną kobiecość, swój sex appeal.
Nie znoszę t-shirtów, spodni, wszystkiego co zakrywa figurę i kształty. Spodnie są dla mężczyzn, nie są kobiece, choćby nie wiem jak były dopasowane. Owszem, nie wykluczam ze swojej szafy tej części garderoby, ale tylko dlatego, żeby być zabezpieczoną na chłodne, czy mroźne dni. Całe życie chodziłam w spodniach, ukrywałam się pod stertą ubrań brzydka i szara. Teraz, kiedy wywalczyłam samą siebię, nie mam zamiaru chować się w workowate swetry, wielgachne t-shirty i spodnie od pasa do kostek. Jedyne co widać to głowa i dłonie. Niezbyt ciekawy widok.